Zdrada stulecia! Kim Philby – dżentelmen, który przez lata był szpiegiem Kremla

Kim Philby był uosobieniem brytyjskiej klasy wyższej – elegancki garnitur, pewny uśmiech, rozmowy, w których błyszczał erudycją i dowcipem. Syn podróżnika i dyplomaty, wychowanek Cambridge, człowiek, którego każdy w MI6 uznałby za swojego. Kto mógłby podejrzewać, że ten sam dżentelmen przez lata przekazywał najpilniej strzeżone sekrety Londynu prosto do Moskwy?
Pierwsze fascynacje komunizmem u Philby’ego pojawiły się już na studiach. Właśnie wtedy trafił w krąg radzieckich agentów, którzy cierpliwie szukali młodych, ambitnych Brytyjczyków. Ludzi, którzy pewnego dnia mieli wejść w samo serce establishmentu – i wynosić z niego tajemnice, o jakich marzył Kreml.
Szpieg w samym sercu MI6
Philby robił błyskawiczną karierę w MI6. Znał wszystkich najważniejszych ludzi w wywiadzie, miał dostęp do najbardziej tajnych informacji. Wiedział, kto jest wysyłany z misjami, jakie operacje planują Brytyjczycy, a nawet o czym rozmawiają z Amerykanami.
Problem w tym, że to wszystko trafiało prosto do Moskwy. Philby regularnie przekazywał Sowietom setki dokumentów. Jego największą zdradą była historia Konstantina Volkova – radzieckiego dyplomaty, który chciał uciec na Zachód i ujawnić siatkę sowieckich szpiegów. Zamiast mu pomóc, Philby ostrzegł KGB. Volkov zniknął w czeluściach radzieckich więzień, a Moskwa spokojnie kontynuowała swoją grę.
„Nigdy nie byłem komunistą”
Mimo że wokół Philby’ego krążyły coraz poważniejsze podejrzenia, w 1955 roku brytyjski rząd… oficjalnie go oczyścił. Dla opinii publicznej to był szok. Człowiek podejrzewany o zdradę staje przed kamerami, spokojny, pewny siebie, i z pokerową twarzą powtarza: „Nigdy nie byłem komunistą”. Nikt nie chciał uwierzyć, że elegancki dżentelmen, tak dobrze znający najwyższe kręgi MI6, mógł być zdrajcą.
Tymczasem Philby dalej przekazywał sekrety Moskwie, choć coraz ostrożniej. Po „oczyszczeniu” z zarzutów został wysłany do pracy w Bejrucie, gdzie oficjalnie był korespondentem prasowym. W rzeczywistości nadal współpracował z brytyjskim wywiadem, korzystając z dziennikarskiej przykrywki. To właśnie w Bejrucie próbował jeszcze prowadzić swoją podwójną grę.
Ale w latach 60. Philby zaczął przeczuwać, że jego czas się kończy. Wiedział, że lada moment może zostać aresztowany. W styczniu 1963 roku po prostu zniknął z Bejrutu. Zostawił żonę, przyjaciół, znajomych – całe życie, które budował na kłamstwie. Wsiadł na radziecki statek płynący do Odessy. W Związku Radzieckim miał zacząć nowe życie jako bohater Kremla. Przynajmniej w teorii.
Moskwa – raj czy klatka?
W Moskwie jednak nie czekały go czerwone dywany ani życie w luksusach, które sobie wyobrażał. Owszem, Philby otrzymał medal Lenina i kilka innych odznaczeń, ale szybko zrozumiał, że jest dla Sowietów przede wszystkim człowiekiem, którym można się pochwalić, ale któremu nie do końca można zaufać.
Był pilnowany, sprawdzany, a każdy jego krok śledzono. Chociaż formalnie mieszkał w Moskwie jako radziecki obywatel, nie miał pełnej swobody. Z czasem dopadło go rozczarowanie. Philby zaczął nadużywać alkoholu, oraz popadł w depresję. Jego żona Rufina wspominała, że mąż często powtarzał w smutku: „Dlaczego ludzie w kraju, który wygrał wojnę, żyją w takiej biedzie?”.
Do samego końca upierał się, że nie żałuje swoich decyzji. Ale ci, którzy go znali, widzieli, że człowiek, który całe życie prowadził podwójną grę, w końcu sam pogubił się w tym, kim naprawdę jest.
Największy zdrajca?
Kim Philby przeszedł do historii jako jeden z najgroźniejszych zdrajców brytyjskiego wywiadu. Zdradził kraj, przyjaciół i ludzi, których sam wysyłał na tajne misje — często na pewną śmierć. A wszystko to robił z pozornym spokojem, kieliszkiem whisky w ręku i charakterystycznym brytyjskim dystansem.
Philby zmarł w Moskwie 11 maja 1988 roku na zawał serca. Pochowano go tam z honorami, jakie przysługują generałowi KGB. Dwa lata później upamiętniono go… znaczkiem pocztowym z jego podobizną.
Philby pozostaje żywym dowodem na to, że w świecie szpiegów nigdy nie wiadomo, komu tak naprawdę można ufać.