Pierwsza wojna USA na muzułmańskiej ziemi: Marines w ogniu pustyni i morza

Na długo przed wojną USA z Al-Kaidą i interwencjami na Bliskim Wschodzie,
Stany Zjednoczone stoczyły swoją pierwszą zagraniczną wojnę… z islamskimi
piratami Afryki Północnej.
W upalny dzień 3 lipca 1805 roku, w cieniu pustynnych wzgórz afrykańskiej
prowincji Derna, zawarto traktat pokojowy, który oznaczał nie tylko militarny
sukces młodego państwa, ale też narodziny legendy amerykańskich Marines.
Morze Śródziemne pod władzą islamskich korsarzy
Na przełomie XVIII i XIX wieku cztery państwa północnoafrykańskie – Trypolis, Algier, Tunis i Maroko – znane jako „Berberyjskie”, stanowiły realne zagrożenie dla europejskiej i amerykańskiej żeglugi. W tym czasie głównym źródłem islamskich państewek było… piractwo. Pisząc wprost – głównym źródłem bogactwa islamskich bejów nie była turystyka czy rybołówstwo, a grabież, haracze i okupy za chrześcijańskich marynarzy, którzy wpadli w ich ręce. Islamskie floty korsarskie, działające pod protekcją sułtana w Konstantynopolu, dokonywały abordażu, porywały załogi, żądały okupu lub zmuszały do pracy w niewoli. Państwa chrześcijańskie przez dziesięciolecia płaciły tym emiratom daninę – coś w rodzaju morskiej „dżizji” (podatku dla niewiernych), by zapewnić bezpieczeństwo swym statkom. Początkowo do Europejczyków, płacących upokarzające opłaty, dołączyło także nowo powstałe państwo – Stany Zjednoczone.
Dla USA, które nie miały ani licznej floty, ani silnej armii, ten system stał się upokarzający. Prezydenci John Adams i Thomas Jefferson spierali się o reakcję – Adams był zwolennikiem płacenia, Jefferson optował za siłą. W 1801 roku cierpliwość się skończyła: pasza Trypolisu zażądał natychmiastowego haraczu – i, nie otrzymawszy go, wypowiedział USA wojnę, każąc symbolicznie ściąć maszt ambasady. W odpowiedzi nieliczna flota USA wypłynęła na Morze Śródziemne.
USS Philadelphia i hańba niewoli
Jednym z najbardziej upokarzających momentów tej wojny było zdobycie przez Trypolis amerykańskiej fregaty USS Philadelphia. Okręt wszedł na mieliznę i został zajęty wraz z całą załogą. Korsarze chcieli użyć go przeciwko Amerykanom, ale ich pomysł spalił na panewce.

W nocy z 16 na 17 lutego 1804 roku młody porucznik Stephen Decatur, razem ze swoimi komandosami, poprowadził brawurową akcję sabotażową. Wdarł się z grupą najodważniejszych marynarzy na pokład i spalił fregatę na oczach wroga. Brytyjski admirał Horatio Nelson miał powiedzieć, że wyczyn amerykańskich marynarzy był „najśmielszym czynem epoki”. To wydarzenie i cała operacja stanowiły nie tylko akt odwetu – były początkiem nowej, ekspedycyjnej doktryny USA. Waszyngton nie zamierzał już tylko odpierać ataków – postanowił obalić rząd Trypolisu siłą. Ten heroiczny czyn zapoczątkował legendę amerykańskiej odwagi na morzach.
Marsz przez pustynię i pierwszy amerykański sztandar za granicą

W 1805 roku amerykański agent William Eaton poprowadził brawurową ekspedycję przez pustynię. Nieregularna armia, składająca się z arabskich najemników, berberyjskich opozycjonistów oraz z niewielkiego oddziału Marines – zabijaków na czele – postanowiła zaatakować berberyjskich piratów. Ich celem było miasto i port Derna nad Morzem Śródziemnym, który był zarazem twierdzą islamskich korsarzy. 27 kwietnia 1805 roku, podczas szturmu na Dernę, szaleńczą odwagą wykazał się dowódca zaledwie kilkunastu Marines, porucznik Presley O’Bannon. Arabowie nie wytrzymali naporu i musieli się poddać. Nad portem Derna załopotała amerykańska flaga – po raz pierwszy poza granicami USA.

To właśnie wtedy Marines z Derna stali się żywą legendą. W hymnie korpusu do dziś śpiewa się: „From the Halls of Montezuma to the Shores of Tripoli.” Na pamiątkę tamtego wydarzenia w ręku oficera USMC do dnia dzisiejszego błyszczy szabla mamelucka – symboliczny dar beja Egiptu dla porucznika O’Bannona. Ten egzotyczny miecz, przejęty z kultury islamu, stał się rytuałem odwagi, odwetu i interwencji – a zarazem symbolem pierwszego amerykańskiego zwycięstwa nad muzułmańskim reżimem.
3 lipca 1805 – traktat pokojowy z islamistami i pierwszy amerykański triumf
W efekcie całej kampanii islamski pasza Trypolisu musiał się ugiąć i 3 lipca 1805 roku podpisał pokój ze Stanami Zjednoczonymi. W wyniku traktatowych ustaleń USA nie tylko nie zapłaciły Trypolisowi żadnego haraczu, ale pasza zgodził się także na uwolnienie wszystkich amerykańskich jeńców. Był to pierwszy raz, gdy islamski władca musiał zaakceptować amerykańskie warunki pokoju. Mimo że amerykańska interwencja nie obaliła wtedy paszy, wymusiła uznanie Stanów Zjednoczonych jako realnej siły militarnej – młodej, ale zdeterminowanej. Niepomiernie wzrósł też prestiż USA w Europie. To nikt inny, tylko Amerykanie zdobyli się na skuteczną interwencję na Morzu Śródziemnym, robiąc raz na zawsze „porządek” z islamskimi piratami. Zrobili coś, na czym skorzystały także państwa europejskie, i to za darmo.
Symbolika i znaczenie – narodziny imperialnej tożsamości USA
W historii Stanów Zjednoczonych dzień 3 lipca nie kojarzy się z fajerwerkami ani z Deklaracją Niepodległości. Ale to właśnie tego dnia, w roku 1805, w cieniu pustynnych wzgórz afrykańskiej prowincji Derna, zawarto porozumienie kończące pierwszą zagraniczną wojnę USA. Wojna z Trypolisem miała pozornie lokalny charakter, ale symbolicznie wykraczała poza piaski Afryki. Oznaczała koniec amerykańskiej izolacji i początek ambicji mocarstwowych. W świecie, gdzie europejskie mocarstwa nadal ulegały islamskim piratom, Ameryka wysłała inny komunikat: „Nie płacimy daniny. Atakujemy.”
Podczas tej wojny Marines okazały się być siłami ekspedycyjnymi, które tak naprawdę narodziły się w północnoafrykańskim Dernie. Od tego momentu Marines stali się żywym symbolem amerykańskiej odwagi, zemsty i ekspansji. Szabla, pustynia i flaga nad afrykańskim portem to dziś więcej niż tylko wspomnienie – to mit założycielski amerykańskiej siły militarnej, która odtąd będzie działać wszędzie tam, gdzie „wolność jest zagrożona” – choć, jak historia pokaże, owa „zagrożona wolność” stawała się w rękach niektórych prezydentów USA świetnym przyczynkiem do prowadzenia… polityki imperialnej. Ale to już zupełnie inna historia…